Artykuł

Arest: Religia w stylu pop

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Arest%3A+Religia+w+stylu+pop-69422
Kino lubi religię w wydaniu pop. Ale czy ktoś zauważył, że żyjemy w czasach całkiem poważnej religijnej wojny?  

Styczeń w polskich kinach wydaje się miesiącem szczególnie uduchowionym. Poza filmem Gaspara Noé "Wkraczając w pustkę", będzie można oglądać także nagrodzonych w zeszłym roku w Cannes "Ludzi Boga" oraz świetny film Brunona Dumonta "Hadewijch". Ale religii mamy we współczesnym kinie całkiem sporo na co dzień, tylko rzadko mówi się o niej ciekawie i prowokująco. Zapomnijmy na chwilę o biogramach świętych, historycznych dramatach i filmach rozliczających Kościół katolicki z jego licznych grzechów. Co zostanie, gdy odpuścimy Lwu-Chrystusowi z "Narnii"? Co ze współczesną ideą religii, która na Zachodzie obumiera, na Bliskim Wschodzie decyduje o kształcie codzienności, a w miejscach, gdzie cywilizacje się zderzają, żarłocznie pochłania ofiary? Czy kino stać na coś odrobinę bardziej konstruktywnego niż religijne deklaracje?

Akurat wyznania wiary i niewiary znaleźć można bez większego problemu. Istnieje cały nurt krytyki religii, któremu patronuje Richard Dawkins, autor książkowego bestsellera "Bóg urojony". Ale opiera się on na kwestionowaniu sensu wiary jako takiej. Praktykowanie kultów opartych na bajkach jest szkodliwe – mówią walczący ateiści – bo zwalniają one ludzi z samodzielnego myślenia i prowadzą do zła (np. nienawiści i przemocy wobec "innowierców"). Cel takiej ateistycznej krucjaty jest szlachetny, ale efekt mizerny, bo jej przywódcy zwykle do swoich racji przekonują już przekonanych. Chociaż Dawkins (dokument "Źródło wszelkisego zła?") czy gwiazda amerykańskiej telewizji Bill Maher (film "Wiara czyni czuba") inteligentnie i z poczuciem humoru dowodzą nieistnienia Boga, dla religijnego konfliktu ma to śladowe znaczenie, bo przecież ani logika, ani dowcip nie stanowią argumentów, które miałyby dostęp do wierzącego. Wiara nie jest kwestią argumentów, tak jak istnienie religii nie jest kwestią wiary. Wierzyć w Boga czy nie – religie istnieją i zbierają realne żniwo. A kino pop-religijne niespecjalnie pomaga je zrozumieć.

ODJAZD NOE

"Wkraczając w pustkę" nie jest specjalnie łatwe w odbiorze i pod wieloma względami to raczej "hard" niż "soft". Ale chociaż jest to niezbyt wesoły film o umieraniu, Noé korzysta z religii zdecydowanie w sposób popkulturowy i symptomatyczny dla kina komercyjnego. Pozwala widzowi "przykleić się" do świadomości postrzelonego dealera narkotykowego, by podzielić z nim doświadczenie "wyjścia z ciała". Jego film ciekawie ogląda się w kontekście goszczącego rok temu w Polsce dokumentu "Tybetańska księga umarłych", przybliżającego buddyjski punkt widzenia na życie i śmierć. Mnisi i tybetańscy wieśniacy pogodnie opowiadają w nim o śmierci, czekającej za nią pustce i wszystkim, co niejednego zachodniego myśliciela doprowadziło na skraj depresji. Bijąca od nich akceptacja może być dla człowieka Zachodu szokująca.


"Tybetańska księga umarłych"

Noé na buddyjski tekst, o którym opowiada kanadyjsko-francuski dokument, patrzy jak zafascynowany człowiek Zachodu i prawie słychać wydobywające się z jego ust zachwyty. U tego zdeklarowanego ateisty umieranie jest ostatnim wielkim odlotem – doświadczenie wyjścia z ciała interesuje go nie jako element drogi ku wyższemu bytowi, ale raczej "jazda" po halucynogennych narkotykach. Mistycyzm ma tu wymiar czysto wizualny, a przekraczaniu granicy istnienia, wkraczaniu w pustkę, towarzyszą zmysłowe sensacje. Śmierć nie jest niezrozumiałym procesem, ale niemal hollywoodzkim filmem, który zawiera odlot, orgiastyczny seks, przygodę, a może nawet ponowne narodziny. Noé sięga po rytualny tekst, by wydobyć z niego interesującą i sprawdzoną strukturę. A do jej środka wrzuca własną opowieść.


"Wkraczając w pustkę"

Jeśli pozwolić reżyserowi pobawić się naszymi receptorami, efekt będzie imponujący, a odlot – mistrzowski. Ale myśl buddyjską traktuje on w najwyższym stopniu pretekstowo. Robi z nią to, co religioznawca Joseph Campbell zrobił kiedyś z opowieścią o Jezusie i innych bohaterach wielkich religii. W słynnej pracy "Bohater o tysiącu twarzy" Campbell wyodrębnił wspólny fabularny schemat,  przetwarzany w religijnych podaniach od stuleci. Jego wniosek: niezależnie od wyznania i szerokości geograficznej, ludzie kształtują religijne historie w ten sam sposób, bo odwołują się przy tym do wspólnego źródła – ludzkiej podświadomości. Jego spostrzeżenia podchwycił po latach Christopher Vogler, adaptując je dla użytku hollywoodzkich scenarzystów i rozpisując na punkty, według których należy tworzyć modelową historię. I tak śladów religijnych podań bez trudu można się dopatrzyć w "Gwiezdnych wojnach" czy "Matrixach", bo z pracy Campella korzystał zarówno Lucas, jak i Wachowscy.


"Wkraczając w pustkę"

Ale nie chodzi tylko o ograną figurę zbawiciela, który poświęca się, by ocalić jakąś większą społeczność i samemu się odrodzić. Religia oferuje gotowe wyobrażenia dobra i zła. Zawsze, gdy w scenariuszu przychodzi do posłużenia się motywem oczyszczenia, poświęcenia czy bohaterstwa, odpowiednie skróty myślowe nasuwają się same. Scenarzysta rzadko opiera się pokusie skorzystania z boskiej mocy, by np. nagrodzić dobro i ukarać zło. Gdy wszystko zawodzi, wystarczy lekko poruszyć konarem drzewa, by wielki sopel wbił się w mózgownicę jakiegoś podłego drania. Gaspar Noé także korzysta z tej mocy, ale nie po to, by sądzić swoich bohaterów, ale aby zbliżyć się do pewnego ekstremalnego doświadczenia. Przeżyć śmierć i opowiedzieć, jak było.

POMNIK MNICHA

Nagrodzeni w Cannes "Ludzie Boga" (polska premiera 28 stycznia) wydają się na pierwszy rzut oka przeciwieństwem rozpasanego i orgiastycznego filmu autora "Nieodwracalnego". To dzieło "zakonne" tak w formie, jak treści - film Xaviera Beauvois'a opowiada o grupie francuskich mnichów żyjących wśród muzułmańskiej społeczności północno-zachodniej Afryki. Chrześcijańscy duchowni świetnie dogadują się miejscową ludnością i starają się jej służyć wszelką pomocą. By dowodzić swych racji, nie boją nawet sięgnąć do Koranu. Jak w każdej pięknej bajce (ta oparta jest na prawdziwych zdarzeniach), pojawiają się jednak źli ludzie. Terroryści, religijni ekstremiści – zwał, jak zwał – ważne, że mają broń i poczucie misji, które pomaga im pociągać za spust. W całym regionie robi się niebezpiecznie, ale mnisi nie przystają na propozycję wyjazdu, którą postrzegają jako porzucenie swoich przekonań i ludzi, którzy na nich polegają. "Nie boję się śmierci – mówi jeden z nich – Jestem wolnym człowiekiem".


"Ludzie Boga"

Tłumacząc swoje decyzje mnisi odwołują się do czegoś, co można by nazwać od biedy "ludzką przyzwoitością". Ale już argumenty reżysera, który próbuje sprawić, byśmy ich podziwiali, są raczej natury estetycznej. Beauvois – zupełnie tak, jak Noé – próbuje uwodzić widza estetycznym spektaklem – tyle że opartym nie na kwasowym szaleństwie, ale na ascetycznej szlachetności. Reżyser zachowuje formalny rygor –  obrazy są tu proste, jak zasady, wedle których żyją jego bohaterowie. Prostota i ascetyczność pokazane w prostych i ascetycznych obrazach mają trudny do odrzucenia urok. A pokazana tak religijna wiara wydaje się prostym przepisem na dobre życie: należy karmić się plonami własnej pracy, mając niewiele i pomagając tym, którzy mają jeszcze mniej, czas wolny wypełniając wyśpiewywaną do Boga modlitwą.

W "Ludziach Boga" nie ma dosłownej cudowności, jakiegoś poklepywania po plecach przez anioły, ale jednak reżyser przygląda się ludziom, który "widzą światło", którzy "wiedzą". Zwątpienie pojawia się w filmie na krótko, jakby samo wątpiło, czy ma prawo zaprzątać głowy ludzi tak szlachetnych. "Ludzie Boga" to wyznanie wiary w wierzących. Xavier Beauvois, który deklaruje, że gdy przychodzi do tematów religijnych, pół jego mózgu nie wierzy w nic, a drugie pół wierzy we wszystko, mówi swojemu widzowi – "Spójrz na ich twarze, na ten spokój w obliczu śmierci – coś w tym przecież musi być. Nie mogą przecież mylić się aż tak bardzo". "Ludzie boga" przypominają pod tym względem "Wielką ciszę" – słynny dokument o życiu codziennym mieszkańców klasztoru we francuskich Alpach. Autorzy obu filmów traktują piękno jako emanację obecności Boga. Ale świat, do którego zło i szpetota nie mają wstępu, jest oszustwem. Nie ma szlachetności i piękna w umieraniu. Dlatego to, co dzieje się z francuskimi mnichami w chwili grozy, reżyser skrywa pod majestatycznym woalem mgły.


"Ludzie Boga"

Xavier Beauvois uświęca martyrologię estetyzującym spojrzeniem, choć jego bohaterowie nie uczynili świata lepszym – wystawiając się na strzał, zmienili jedynie na niekorzyść stosunek ludzi łagodnych do brutalnych. W ich poświęceniu jest przecież coś ekstatycznego, co upodabnia ich samobójczą decyzję do fundamentalistycznej taktyki "żywych bomb". Koniec końców wygląda to tak: ludzie oddani religii zabijają ludzi oddanych innej religii. Mimo całej troski włożonej w to, by przekaz filmu był ponadreligijny, zostaje tylko to: źli ludzie zabili dobrych.

DŻIHAD ZAKONNICY

Zupełnie inne zderzenie chrześcijaństwa i islamu przedstawia w "Hadewijch" francuski naturalista Bruno Dumont. Jego bohaterce jasny spokój klasztoru nie daje spełnienia. Pod oszczędnym pięknem nie potrafi znaleźć kojącej tajemnicy. Religijny głód, który odczuwa Céline, jest namiętny i domaga się spełnienia. W jej uwielbieniu dla Boga jest coś erotycznego, cielesnego. Chrześcijaństwo, które samo siebie przestało traktować dosłownie, zgodziło się być zbiorem metafor i duchowych wskazówek, nie ma jej nic do zaoferowania.

Dziewczyna od wiary domaga się doświadczenia mistycznego, chce coś poczuć. Dlatego umartwia się i głodzi, co przez przełożonych zostaje uznane za akt próżności. Nie mylą się oni, mówiąc, że to, czego szuka Hadewijch, znajduje się prawdopodobnie za murami klasztoru. Ale bez przewodnika dziewczyna szuka po omacku. Nie będzie hollywoodzkiej bajki o odnalezieniu bratniej duszy i Boga w drugim człowieku. W swoim pragnieniu religijnym Céline zacznie się realizować, kiedy przypadkiem spotka na swojej drodze islamskich fundamentalistów.


"Hadewijch"

Żarliwa chrześcijanka klękająca obok modlącego się muzułmanina, prosząca go o wskazówki, które pomogłyby jej spotkać Boga – czy to nie nazbyt mechaniczne posunięcie? Religii i systemów filozoficznych, ilekolwiek ukrytych podobieństw między nimi by znaleźć, nie można tłumaczyć przecież jeden do jednego, bo zbyt wiele ginie w tłumaczeniu. Ale czy to nie umiejętność zadawanie pytań o religię wprost – bez zwierzęcych metafor albo historycznego kostiumu – jest tym, co straciło chrześcijaństwo? Przez to karkołomne spotkanie Dumont tłumaczy wściekłą wersję Islamu na język sytej Europy. Wyrywa przy tym widza z komfortowej pozycji, zabierając mu kryteria estetyczne, które podsuwał twórca "Ludzi Boga". Nośnikiem religijnej agresji nie jest u niego zgraja brodaczy, która nie potrafi dobrze zinterpretować własnej świętej księgi, ale delikatna, łagodna biała dziewczyna, córka francuskiego ministra.

Agresja, której dopuszcza się Céline, jest wbrew jej naturze, wbrew delikatności jej istnienia i miłości, którą jest przepełniona. Ale zostaje popełniona właśnie w imię tej miłości. Odwrotnie niż w opowieści o francuskich mnichach – bezczynne oczekiwanie na wyroki losów jest tu grzechem zaniedbania, uchyleniem się od odpowiedzialności. Ostatecznie widz nie musi przewartościowywać  idei "świętej wojny", bo może zwyczajnie uznać bohaterkę Dumonta za niebezpieczną wariatkę. Postawa Céline, jej domaganie się konkretu, jest jednak głęboko "ludzkie". Czy w klasztorze, w którym wszyscy wierzą w Boga, ale nikt nie chce go nawet zobaczyć i dotknąć, nie mieszkają sami wariaci?


"Hadewijch"

Można by zabawić się w kwestionowanie realizmu opowieści Dumonta, ale reżyser mówi w wywiadach wprost – cała ta historia, od początku do końca, rozgrywa się w sercu Céline. Jej ścieżka jest duchową ścieżką wierzącego człowieka w świecie, w którym wiara zamarła. Autor "Flandrii" – kolejny zdeklarowany niewierzący – pokazuje Europę bez Boga nie po to, by podnosić lament czy straszyć ekspansją islamu. Jego film to zdecydowanie jeden z najciekawszych głosów kina XXI-wieku w sprawach religii. W miejscu, gdzie religia stała się literaturą, pojawia się niebezpieczny religijny głód. Jeśli nie będziemy wiedzieć, jak sobie z nim radzić, możemy zginąć w jego eksplozji.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones