Komedię oglądam raz na trzy lata. I dzisiaj był ten raz. Ponieważ w tym roku są naprawdę duże szanse, aby zrealizował się wielki sen Islandii o zwycięstwie w konkursie Eurowizji (chyba że wygra ośmieszone tu San Marino), musiałem to zobaczyć. Fabularnie durnota, jakich mało, ale ileż tam smaczków – piękny Husavik, piosenka ze zwycięskimi wykonawcami konkursu, antagonizmy społeczno-polityczne w krzywym zwierciadle i celebracja kiczu. A także oscarowa piosenka finałowa. Dwie godziny mało wybrednej, ale jednak znakomitej rozrywki. I proszę, jak to mogło pójść w świat, w półfinałach konkursu nie ma jawnego głosowania!