Wyobraźcie sobie horror, który łączy w sobie krwawy splendor lat 80., ducha kina grozy lat 90., słodką teatralność, piosenki rodem z gejowskiego snu oraz ponadczasowy kamp. Brzmi kapitalnie, prawda? A jednak sam rezultat tego konglomeratu daleki jest od świetności. „Stage Fright”, o którym mowa, to film w znacznej mierze satysfakcjonujący – kreatywny i stworzony z sercem. Nie jest, niestety, tak zabawny, jak oczekiwano by tego po obrazie mającym stanowić mutację „Piątku, trzynastego” z dowolnie wybranym odcinkiem „Glee”.
hisnameisdeath . wordpress . com/category/podsumowania-roku (spacje)